sobota, 9 marca 2013

Rozdział 52



- Ava, gdzie do cholery jest Shannon? – Do garderoby jak burza wpadł Steve i zgromił mnie wzrokiem.
- Nie wiem – mruknęłam. Producent zespołu, to jedyny człowiek w Crew, przed którym czuję respekt.
-Jak to nie wiesz? Jak ty nie wiesz, to kto ma wiedzieć? – syknął. – Pilnowanie tego całego cyrku to twoja działka!
- Wiem – jęknęłam. – Przepraszam, ale…
- Żadne ale, Ava! – Przerwał mi. – Nawaliłaś. – Spojrzał na mnie oskarżycielsko i ruszył do drzwi. – Chcę go widzieć na scenie na następnym koncercie. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz i dlaczego go nie ma. – Odwrócił się w drzwiach, po czym zamknął je za sobą, a ja rozpłakałam się. Bo jak, do jasnej cholery, mam w niespełna dwadzieścia cztery godziny sprawić, żeby Shannon chciał wrócić, skoro nawet nie mam pojęcia gdzie on teraz jest?
Nie chodzi nawet o to, że zostawił zespół i wyjechał. Rozumiem, że chciał być sam, że chciał się odciąć od tego wszystkiego, przemyśleć całą tą sytuację. Ale dlaczego nie powiedział, że wyjeżdża?! Nie mówię, że miał mnie poinformować, ale chociaż Jareda, albo Tomo. Przecież chłopaki też się o niego martwią! Pewnie nawet bardziej niż ja. Bo skoro ja go tak pokochałam przez niewiele ponad dziewięć miesięcy, to jak bardzo musi go kochać Tomo, który zna go kilkanaście lat, albo Jay, który spędził z nim całe swoje życie? Nawet nie chcę myśleć jak bardzo ta sytuacja może być dla nich trudna.


- Ava, to prawda, że Shannona nie ma? – Tim dopadł mnie, gdy odchodziłam od recepcji w hotelu, po załatwieniu wszystkich formalności w związku z wyjazdem przyjaciela. Tak, czy inaczej, za pokój będziemy musieli zapłacić, bo doba hotelowa już trwała, gdy on wyjechał, ale przynajmniej rano będę miała mniej papierkowej roboty.
- Skąd wiesz? – spytałam obserwując go uważnie. Widać było, że każdy ruch sprawia mu ból. – Myślę, że powinieneś iść do lekarza, Tim.
- Chyba żartujesz – mruknął, gdy razem wsiadaliśmy do windy. – Lekarz pewnie zadawałby pytania i Leto mógłby mieć problemy, a tego nie chcę. Już wystarczająco spieprzyłem mu życie.
- Jak uważasz. – Oparłam czoło o chłodną ścianę modląc się, żeby ten dzień wreszcie dobiegł końca, a jutro, żeby okazało się, że to wszystko było jednym, cholernie pojebanym snem.
- Więc powiesz mi? Nie było go na koncercie. Twitter aż huczy.
- Muszę napisać na zespołowym, że jest chory i nie będzie grał przez kilka dni – mruknęłam do siebie. – Shannon wyjechał, Tim. – Spojrzałam na mężczyznę i starałam się nie czuć tej złości na niego i nie myśleć, że to jego wina, ale to cholernie trudne.
- Jak to wyjechał? Gdzie wyjechał?
- Chciałabym to wiedzieć – jęknęłam, gdy drzwi windy się otworzyły na naszym piętrze. – Napisał mi tylko maila, żeby powiedzieć mediom i fanom, że jest chory, i że wróci za kilka dni – powiedziałam stojąc przed drzwiami mojego i Jareda pokoju.
- Znajdzie się na pewno. – Widziałam, że jest skrępowany sytuacją.
- Wiem, ale wcale mnie to nie uspokaja. Dobranoc Tim. – Weszłam do pokoju i oparłam się o drzwi oddychając głęboko, żeby odgonić łzy. Dziś już stanowczo za dużo się mazałam.
- Wszystko załatwiłaś? – spytał Jared stojąc na środku pokoju i wycierając włosy.
- Tak mi się wydaje – mruknęłam kładąc się na łóżku i wtulając twarz w poduszkę. Po chwili poczułam, jak materac po drugiej stronie łózka ugina się i Jared objął mnie w pasie, przytulając się mocno do moich pleców.
- Też się o niego martwię, kochanie – wymruczał mi do ucha. – Ale Shannon jest dorosły i nic mu nie będzie.
- To mi wcale nie pomaga – jęknęłam i obróciłam się w jego ramionach wtulając się w nagi tors.
- Bo przyzwyczaiłaś się, że jest ciągle blisko i możesz go mieć pod opieką non stop. – Zaśmiał się cicho. – Jestem wściekły na niego, za to, że bez słowa zostawił zespół, ale wiem doskonale, że mój braciszek poradzi sobie tych kilka dni sam. – Pocałował mnie w czubek głowy i westchnął. – Jeśli tak bardzo troszczysz się o mojego brata, to co będzie, gdy będzie chodziło o nasze dziecko? – wyszeptał.
- Uważasz, że będę złą matką? – spytałam czując ogarniająca mnie senność. W jego ramionach zawsze czuję się spokojna i bezpieczna.
- Uważam, że będziesz wspaniałą, kochaną  i odrobinę nadopiekuńczą mamą – powiedział przeczesując palcami moje włosy przez co sama nie zauważyłam jak odpłynęłam w sen.


Obudziłam się wcześnie rano, gdy usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Złapałam go szybko, żeby nie obudził Jareda i z nadzieją, że to może Shannon.
- Słucham? – Nawet nie spojrzałam na wyświetlacz.
- Ava, dekoratorka już chce wiedzieć, jakie kwiaty wybrałaś na ślub. – Usłyszałam w słuchawce głos mamy i jęknęłam rozczarowana.
- I tylko dlatego do mnie dzwonisz, mamo? – mruknęłam podnosząc się cicho i odchodząc dalej, żeby nie przeszkadzać Leto. – Jeszcze nawet szóstej nie ma.
- Przepraszam skarbie, ale ja właśnie jestem na spotkaniu z dekoratorką i muszę wiedzieć.
- Nie mogłaś sama zdecydować?
- Ostatnio jak sama zdecydowałam, miałaś pretensje, że nie pozwalam tobie decydować o twoim własnym ślubie. – Fuknęła.
- Oh, no dobra – mruknęłam. – Powiedz jej, że chcę białe i czerwone róże, i białe lilie – westchnęłam ciężko. – Tylko niech zadba, żeby były ładne.
- Oczywiście skarbie. – W głosie mamy pobrzmiewała nutka samozadowolenia.
- A w ogóle, to jak to jesteś na spotkaniu z dekoratorką? Przyleciała do Dallas? – spytałam.
- Nie – zaśmiała się. – Jest weekend, więc zabrałam Siennę i przyleciałyśmy do Los Angeles. Mała jest zachwycona miastem. Jak zamieszkasz tutaj z Jaredem, nie opędzicie się od niej.
- Będzie mogła nawet z nami zamieszkać. – Uśmiechnęłam się na wzmiankę o młodszej siostrze.
- O nie moja droga, tak łatwo ci jej nie oddam. – Roześmiała się mama. – Chcesz dziecka, to sobie będziesz musiała urodzić.
- A co u Sienny, w ogóle? – spytałam.
- W porządku. Za tydzień ma konkurs w szkole. Będzie grała na pianinie i…
- Ava, Seth do ciebie. – Usłyszałam Jareda za sobą i odwróciłam się do niego. Siedział na łóżku i wyciągał swój telefon w moja stronę.
- Mamo, przepraszam, ale mam drugi telefon.
- Dobrze, kochanie. Miłego dnia. – Rozłączyła się, a ja od razu wzięłam do ręki telefon Jay’a.
- Co tam, Seth? – spytałam pogodnie.
- Urodził się! – odparł mi podekscytowanym tonem brat.
- Co?
- Mam syna! – zawołał. – Harry Joe Nilson.
- Kiedy się urodzi? Wszystko w porządku? – spytałam podekscytowana narodzinami pierwszego bratanka.
- Tak. Niespełna godzinę temu. Jest taki malutki, Ava! Zupełnie jak Sienna, kiedy rodzice przywieźli ją ze szpitala. Boże, rozumiesz? Mam syna!
- Gratulacje braciszku! – Roześmiałam się.
- Muszę kończyć i iść do Leanne – powiedział.
- Ucałuj ją i Harry’ego. – Zdążyłam jeszcze rzucić zanim się rozłączył.
- Co jest? – spytał Jay uśmiechając się wesoło.
- Leanne urodziła małego Harry’ego – powiedziałam odkładając jego telefon na stolik i pocałowałam delikatnie jego usta.
- Gratulacje, ciociu. – Zaśmiał się i pociągnął mnie obok siebie na łóżko.

~*~
Nie jest zbyt długi, ale moim zdaniem jest lepszy niż poprzedni. Co myślicie?

4 komentarze:

  1. Rewelacja!!!!
    Cieszę się tym rozdziałem !
    (zaglądam TU kila razy dziennie )
    ciekawe co dalej, biedna Ava wszystko na jej głowie, dziwne że, to jeszcze wytrzymuje.
    Czekam, czekam , czekam
    A..x

    OdpowiedzUsuń
  2. przypominam o naszym istnieniu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Siemka,pojawi się kiedyś coś nowego tu jeszcze?:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno. Nie wiem tylko kiedy. Ciężko mi się pisze to opowiadanie. Ale na pewno doprowadzę je do końca.

      Usuń