- Ava, gdzie do cholery jest Shannon? –
Do garderoby jak burza wpadł Steve i zgromił mnie wzrokiem.
- Nie wiem – mruknęłam. Producent
zespołu, to jedyny człowiek w Crew, przed którym czuję respekt.
-Jak to nie wiesz? Jak ty nie wiesz, to
kto ma wiedzieć? – syknął. – Pilnowanie tego całego cyrku to twoja działka!
- Wiem – jęknęłam. – Przepraszam, ale…
- Żadne ale, Ava! – Przerwał mi. – Nawaliłaś. – Spojrzał na mnie
oskarżycielsko i ruszył do drzwi. – Chcę go widzieć na scenie na następnym
koncercie. Nie obchodzi mnie jak to zrobisz i dlaczego go nie ma. – Odwrócił
się w drzwiach, po czym zamknął je za sobą, a ja rozpłakałam się. Bo jak, do
jasnej cholery, mam w niespełna dwadzieścia cztery godziny sprawić, żeby
Shannon chciał wrócić, skoro nawet nie mam pojęcia gdzie on teraz jest?
Nie chodzi nawet o to, że zostawił
zespół i wyjechał. Rozumiem, że chciał być sam, że chciał się odciąć od tego
wszystkiego, przemyśleć całą tą sytuację. Ale dlaczego nie powiedział, że
wyjeżdża?! Nie mówię, że miał mnie poinformować, ale chociaż Jareda, albo Tomo.
Przecież chłopaki też się o niego martwią! Pewnie nawet bardziej niż ja. Bo
skoro ja go tak pokochałam przez niewiele ponad dziewięć miesięcy, to jak
bardzo musi go kochać Tomo, który zna go kilkanaście lat, albo Jay, który
spędził z nim całe swoje życie? Nawet nie chcę myśleć jak bardzo ta sytuacja
może być dla nich trudna.
- Ava, to prawda, że Shannona nie ma? –
Tim dopadł mnie, gdy odchodziłam od recepcji w hotelu, po załatwieniu
wszystkich formalności w związku z wyjazdem przyjaciela. Tak, czy inaczej, za
pokój będziemy musieli zapłacić, bo doba hotelowa już trwała, gdy on wyjechał,
ale przynajmniej rano będę miała mniej papierkowej roboty.
- Skąd wiesz? – spytałam obserwując go
uważnie. Widać było, że każdy ruch sprawia mu ból. – Myślę, że powinieneś iść
do lekarza, Tim.
- Chyba żartujesz – mruknął, gdy razem
wsiadaliśmy do windy. – Lekarz pewnie zadawałby pytania i Leto mógłby mieć
problemy, a tego nie chcę. Już wystarczająco spieprzyłem mu życie.
- Jak uważasz. – Oparłam czoło o chłodną
ścianę modląc się, żeby ten dzień wreszcie dobiegł końca, a jutro, żeby okazało
się, że to wszystko było jednym, cholernie pojebanym snem.
- Więc powiesz mi? Nie było go na
koncercie. Twitter aż huczy.
- Muszę napisać na zespołowym, że jest
chory i nie będzie grał przez kilka dni – mruknęłam do siebie. – Shannon
wyjechał, Tim. – Spojrzałam na mężczyznę i starałam się nie czuć tej złości na
niego i nie myśleć, że to jego wina, ale to cholernie trudne.
- Jak to wyjechał? Gdzie wyjechał?
- Chciałabym to wiedzieć – jęknęłam, gdy
drzwi windy się otworzyły na naszym piętrze. – Napisał mi tylko maila, żeby
powiedzieć mediom i fanom, że jest chory, i że wróci za kilka dni –
powiedziałam stojąc przed drzwiami mojego i Jareda pokoju.
- Znajdzie się na pewno. – Widziałam, że
jest skrępowany sytuacją.
- Wiem, ale wcale mnie to nie uspokaja.
Dobranoc Tim. – Weszłam do pokoju i oparłam się o drzwi oddychając głęboko,
żeby odgonić łzy. Dziś już stanowczo za dużo się mazałam.
- Wszystko załatwiłaś? – spytał Jared
stojąc na środku pokoju i wycierając włosy.
- Tak mi się wydaje – mruknęłam kładąc
się na łóżku i wtulając twarz w poduszkę. Po chwili poczułam, jak materac po
drugiej stronie łózka ugina się i Jared objął mnie w pasie, przytulając się mocno
do moich pleców.
- Też się o niego martwię, kochanie –
wymruczał mi do ucha. – Ale Shannon jest dorosły i nic mu nie będzie.
- To mi wcale nie pomaga – jęknęłam i
obróciłam się w jego ramionach wtulając się w nagi tors.
- Bo przyzwyczaiłaś się, że jest ciągle
blisko i możesz go mieć pod opieką non stop. – Zaśmiał się cicho. – Jestem
wściekły na niego, za to, że bez słowa zostawił zespół, ale wiem doskonale, że
mój braciszek poradzi sobie tych kilka dni sam. – Pocałował mnie w czubek głowy
i westchnął. – Jeśli tak bardzo troszczysz się o mojego brata, to co będzie,
gdy będzie chodziło o nasze dziecko? – wyszeptał.
- Uważasz, że będę złą matką? – spytałam
czując ogarniająca mnie senność. W jego ramionach zawsze czuję się spokojna i
bezpieczna.
- Uważam, że będziesz wspaniałą,
kochaną i odrobinę nadopiekuńczą mamą –
powiedział przeczesując palcami moje włosy przez co sama nie zauważyłam jak
odpłynęłam w sen.
Obudziłam się wcześnie rano, gdy
usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Złapałam go szybko, żeby nie obudził
Jareda i z nadzieją, że to może Shannon.
- Słucham? – Nawet nie spojrzałam na
wyświetlacz.
- Ava, dekoratorka już chce wiedzieć,
jakie kwiaty wybrałaś na ślub. – Usłyszałam w słuchawce głos mamy i jęknęłam
rozczarowana.
- I tylko dlatego do mnie dzwonisz,
mamo? – mruknęłam podnosząc się cicho i odchodząc dalej, żeby nie przeszkadzać
Leto. – Jeszcze nawet szóstej nie ma.
- Przepraszam skarbie, ale ja właśnie
jestem na spotkaniu z dekoratorką i muszę wiedzieć.
- Nie mogłaś sama zdecydować?
- Ostatnio jak sama zdecydowałam, miałaś
pretensje, że nie pozwalam tobie decydować o twoim własnym ślubie. – Fuknęła.
- Oh, no dobra – mruknęłam. – Powiedz
jej, że chcę białe i czerwone róże, i białe lilie – westchnęłam ciężko. – Tylko
niech zadba, żeby były ładne.
- Oczywiście skarbie. – W głosie mamy
pobrzmiewała nutka samozadowolenia.
- A w ogóle, to jak to jesteś na
spotkaniu z dekoratorką? Przyleciała do Dallas? – spytałam.
- Nie – zaśmiała się. – Jest weekend,
więc zabrałam Siennę i przyleciałyśmy do Los Angeles. Mała jest zachwycona
miastem. Jak zamieszkasz tutaj z Jaredem, nie opędzicie się od niej.
- Będzie mogła nawet z nami zamieszkać. –
Uśmiechnęłam się na wzmiankę o młodszej siostrze.
- O nie moja droga, tak łatwo ci jej nie
oddam. – Roześmiała się mama. – Chcesz dziecka, to sobie będziesz musiała
urodzić.
- A co u Sienny, w ogóle? – spytałam.
- W porządku. Za tydzień ma konkurs w
szkole. Będzie grała na pianinie i…
- Ava, Seth do ciebie. – Usłyszałam
Jareda za sobą i odwróciłam się do niego. Siedział na łóżku i wyciągał swój
telefon w moja stronę.
- Mamo, przepraszam, ale mam drugi
telefon.
- Dobrze, kochanie. Miłego dnia. –
Rozłączyła się, a ja od razu wzięłam do ręki telefon Jay’a.
- Co tam, Seth? – spytałam pogodnie.
- Urodził się! – odparł mi podekscytowanym
tonem brat.
- Co?
- Mam syna! – zawołał. – Harry Joe
Nilson.
- Kiedy się urodzi? Wszystko w porządku?
– spytałam podekscytowana narodzinami pierwszego bratanka.
- Tak. Niespełna godzinę temu. Jest taki
malutki, Ava! Zupełnie jak Sienna, kiedy rodzice przywieźli ją ze szpitala.
Boże, rozumiesz? Mam syna!
- Gratulacje braciszku! – Roześmiałam
się.
- Muszę kończyć i iść do Leanne –
powiedział.
- Ucałuj ją i Harry’ego. – Zdążyłam
jeszcze rzucić zanim się rozłączył.
- Co jest? – spytał Jay uśmiechając się
wesoło.
- Leanne urodziła małego Harry’ego –
powiedziałam odkładając jego telefon na stolik i pocałowałam delikatnie jego
usta.
- Gratulacje, ciociu. – Zaśmiał się i
pociągnął mnie obok siebie na łóżko.
~*~
Nie jest zbyt długi, ale moim zdaniem jest lepszy niż poprzedni. Co myślicie?
Rewelacja!!!!
OdpowiedzUsuńCieszę się tym rozdziałem !
(zaglądam TU kila razy dziennie )
ciekawe co dalej, biedna Ava wszystko na jej głowie, dziwne że, to jeszcze wytrzymuje.
Czekam, czekam , czekam
A..x
przypominam o naszym istnieniu :)
OdpowiedzUsuńSiemka,pojawi się kiedyś coś nowego tu jeszcze?:))
OdpowiedzUsuńNa pewno. Nie wiem tylko kiedy. Ciężko mi się pisze to opowiadanie. Ale na pewno doprowadzę je do końca.
Usuń